© Copyright by Anna Helena Kubiak
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora.
Spokojnie, to nie inwazja – fragment
Sandra wyciągnęła z przewieszonej przez przedramię torebki kartkę zapisaną kanciastym, niezdarnym pismem. Był to plan ich wycieczki... czy krucjaty – jak nazywała ją Sandra, czy przygody – według Midy. Było na niej siedem punktów, siedem światów i niczego niespodziewających się rodzin.
Na początku była planeta Eleonory. Lista ułożona została według oczywistego klucza. Nikt tego nie kwestionował ani nie nazywał po imieniu.
Sandra podeszła do Oretty i odczytała, jak umiała najwyraźniej: – Lermon.
– I co? – zdziwiła się Oretta.
– Tam lecimy najpierw.
– I?
– Uruchomiłaś statek, teraz zrób, żeby nas tam zabrał.
Sandra odkręciła ją wraz z krzesłem z powrotem do pulpitu. Oretta wyciągnęła palce nad kolorowe przyciski.
– Gotowość startowa za dziesięć minut. Cel: baza MSK 1039, czas przelotu: pięć dób pokładowych.
– Jaka baza?! Lecimy na Lermon! – przestraszyła się Eleonora. – Tam nie ma żadnej bazy!
– Misja ratunkowa, cel: najbliższa stacja pierwszej pomocy MSK – wyjaśnił beznamiętnie komputer.
– Nie potrzebujemy żadnej pomocy – zaprotestowała Sandra. – Skąd mu to przyszło do głowy?
– Ma podgląd? – podsunęła Mida.
– Lecimy na Lermon! – Eleonora spróbowała rozkazującego tonu, który był niezawodny w stosunku do większości ludzi i pewnej ilości prostszych komputerów.
– Kurs może zostać zmieniony rozkazem kapitana lub z powodu zagrożenia.
– Jak się wkurzę, to zaraz będzie miał zagrożenie – warknęła Sandra, zła na siebie, że nie może wymyślić nic bardziej konstruktywnego.
– Proszę o przedstawienie dokumentów – zażądał komputer.
– Nie mamy dokumentów. Przeżyłyśmy właśnie straszną katastrofę – zaimprowizowała Xana. – Cały sprzęt i nasze rzeczy zostały zniszczone, same ledwo uszłyśmy z życiem. Oretta, wytłumacz to temu miłemu komputerowi.
Ora właśnie usiłowała sobie przypomnieć rzeczoną katastrofę. Nie bardzo mogła, ale w końcu liczyło się to, że przeżyła.
– Dwie porcje herbaty są zupełnie wystarczające – powiedziała żałośnie.
– Dostaniesz później – obiecała Sandra. – Teraz poproś o zmianę kursu.
– Jesteśmy załogą, a Eleonora Gardner jest kapitanem – oświadczyła nagle Oretta z takim przekonaniem, że nawet Sandra nie próbowała protestować.
– Ale możesz mówić mi Eleonora. Lecimy na Lermon.
– Gotowość startowa osiągnięta – usłyszały komunikat i długą, niepokojącą pauzę. – Cel: Lermon, czas przelotu: trzy doby pokładowe.
Czując zwiększające się przeciążenie, popatrzyły po sobie z wyrazem triumfu. Żadna z nich nie wierzyła, że uda im się dotrzeć dalej niż do drzwi ośrodka, a teraz proszę: mknęły przez kosmos wielkim ratunkowym statkiem.
Eleonora stuknęła po trzykroć laską i wyprostowała się, na ile pozwolił ból w krzyżu. – Uwaga! Nadchodzimy! – ogłosiła światom, które wzięły na cel, rozsiadła się wygodnie i zasnęła.
– Da się tu wyświetlić plan pomieszczeń? – zainteresowała się Sandra.
– Chyba musisz powiedzieć to głośniej – poradziła Lamara.
– Nie mówiłam do statku, tylko do Ory. Na pewno wystarczy coś nacisnąć.
– Do mnie? – przestraszyła się Oretta, która miała nadzieję, że już o niej zapomniano.
Sytuacja wyglądała jednak dokładnie przeciwnie. Została otoczona przez swoje koleżanki ścisłym kołem. W dodatku poszturchiwały ją zachęcająco.
– No naciśnij coś!
– Może ten czarny prostokąt?
– Wydaje mi się, że któryś z tych mrugających.
– Nie, jak mruga, to znaczy, że coś robi. Raczej ten zielony z literą „M”.
– Naciskaj, naciskaj...
Oretta zaczęła zastanawiać się, jak wpakowała się w tę sytuację. Czy zrobiła coś nie tak?
– Chyba nie jadłam dziś śniadania – spróbowała się bronić.
– Jak będziemy wiedziały, gdzie co jest, to wszystkie chętnie zjemy śniadanie. Naciskaj!
Nie widząc innego wyjścia, Oretta zamknęła oczy i na chybił trafił dziobnęła palcem w konsolę.
– Wszystkie opcje zablokowane do czasu całkowitego zakończenia procedury startowej – oznajmił głos statku.
– Jak masz na imię? – spytała Sandra.
– Oretta. Myślałam, że się znamy?
– Nie ty. Statek. Jak już muszę z nim rozmawiać, to chcę przynajmniej wiedzieć, jak się nazywa.
– Analiza dotychczasowych poleceń wskazuje na zmianę rodzaju użytkowania. Czy mam zmienić interfejs na „przyjazny asystent Steve”?
– Hę?
Jak na komendę wszystkie odwróciły się do Eleonory, pochrapującej w wygodnym fotelu.
– Zmieniamy? – szepnęła Sandra.
– Co? – zawołały, wyciągając w jej kierunku lepiej słyszące uszy.
– Pytałam, czy zmieniamy? Nie chciałam, żeby nas słyszał.
– Sensory dźwięku są dużo czulsze od ludzkiego narządu słuchu – poinformował komputer.
– Co to znaczy? – zaniepokoiła się Sandra.
– Że słyszy dużo lepiej od nas – przetłumaczyła Xana.
– A mógłbyś nas nie podsłuchiwać?
– Nie.
– Zmieńmy – zdecydowała Lamara. – Najwyżej powiemy, że samo się tak zrobiło – dodała asekuracyjnie.
– Albo że Oretta znowu coś nacisnęła – podsunęła Sandra.
Oretta obrzuciła ją zbolałym spojrzeniem.
– Ty mu powiedz – Mida trąciła Sandrę. – Ty jesteś teraz najstarsza.
Sandra potrząsnęła głową, aż zachrobotało; gdyby Midret była złośliwa, byłaby prawdziwą mistrzynią. – Zmień się w tego Steve’a – powiedziała do sufitu, bo nie bardzo wiedziała, jak zwracać się do kogoś, będąc w jego wnętrzu.
– Tylko zostaw ten głos – poprosiła Flore, prawie się rumieniąc.
– Przyjazny asystent Steve wita na pokładzie. Dziękuję, że mnie wybrałyście. Czy chcecie czegoś się dowiedzieć lub zmienić opcje interfejsu? – zapytał po chwili ten sam głos, ale brzmiący, jakby jego właściciel rozpiął górny guzik koszuli.
– Gdzie jest stołówka? – wypaliła bez namysłu Mida, za co Oretta była jej bardzo wdzięczna, bo właśnie zaczęła podejrzewać, że w związku z katastrofą nie zjadła również wczorajszej kolacji.
– Na holoplanie czy w naturze?
– Żadnych hologramów! – zastrzegła Flore, a gdy wszystkie spojrzały na nią zaskoczone, dodała: – Przekonacie się, jak dotrzemy na Urmis.
– Podążajcie za strzałkami na podłodze.
– Chciałam jeszcze zapytać – odezwała się nieśmiało Oretta, z trudem unosząc się z fotela –czy będę musiała coś naciskać?
– Nie. To panel sterowania statkiem – wyjaśnił komputer. – Wszelkie guziki naciska pilot, nawigator lub kapitan. W tym pomieszczeniu nie powinien przebywać nikt spoza załogi.
– My jesteśmy załogą – poinformowała przepraszająco Oretta, chwiejąc się na zdrętwiałych nogach.
Rozległ się niepokojący szum działającego ponad swoje możliwości komputera.
– Błąd numer 98416 – usłyszały w końcu. – Jeśli problem będzie się powtarzał, skontaktuj się z producentem bądź przedstawicielem handlowym.
– Wiesz co, już lepiej byś się w ogóle nie odzywała – skarciła ją Sandra.
– Ale przecież jesteśmy, no nie? Tam śpi kapitan, a ja jestem... nawigatorem? Xano?
– Mechanik – odparła starsza pani bez namysłu, ale po chwili uzupełniła: – główny.
– W takim razie ja jestem głównym oficerem. – Sandra wyprostowała ramiona i przybrała odpowiedni dla tej funkcji wyraz twarzy. – Potrzebny jest jeszcze pilot. Flore?
– Dobrze. Bylebym nie musiała siadać za sterami.
– Lamaro? Możesz być drugim pilotem.
– W porządku, ale z takim samym zastrzeżeniem.
– A Mida będzie robiła za resztę personelu i sprawa załatwiona.
Ustaliwszy wszystko, staruszki podążyły za zielonymi strzałkami na właściwy pas ruchomego chodnika.
– No to jesteśmy załogą – obwieściła Oretta.
– Przymknij się, bo Przyjaznemu przepalą się obwody, i obudź Eleonorę, bo prześpi śniadanie....
Steve nie odezwał się.
Elektroniczny mózg usiłował dostosować się do wykluczających się wzajemnie komunikatów, równocześnie szykując się do batalii o przetrwanie. Taki miał priorytet: ratować istoty żywe przebywające na jego pokładzie, nawet przed nimi samymi.
– Zamawiajmy! – ponagliła Midret, gdy zasiadły przy stole w mesie.
– Przed wejściem do toalety upewnij się, że jest włączona grawitacja – usłyszały głos spod blatu. – Czy chcesz usłyszeć następną poradę?
Flore wyjęła torebkę, otworzyła ją i wyciągnęła pasek kolorowego materiału. – Nie umiem go wyłączyć.
– Gadający krawat? Od Harry’ego?! – zawołała oskarżycielsko Sandra i rzuciła spojrzenie, które pięćdziesiąt lat temu wywołałoby prawdopodobnie silny rumieniec. Teraz Florence tylko przytaknęła.
– Daje jedną poradę dziennie, chyba że ktoś chce więcej.
Nikt nie chciał.
– Na przyszłość: zostawiaj go w pokoju – zaskrzeczała Sandra – skoro nie potrafi trzymać gęby na kłódkę.
– On nie ma gęby. Tak czy siak, nie będziesz mi dyktowała, co mogę przy sobie nosić.
– Mnie nie przeszkadza – stanęła w jej obronie Eleonora.
– Przynajmniej raz dziennie będziemy mogły usłyszeć coś mądrego – dodała wyzywająco Flore.
– Zagłosujmy – zażądała Sandra.
– Na statku nie ma demokracji – oświadczyła Eleonora. – Na statku rządzi kapitan. Mam rację, Steve?
Steve wybrał opcję „przeczekać, aż zapomną, o czym rozmawiały”.
– Steve?! – Eleonora walnęła laską o blat stołu, aż koleżanki podskoczyły na swoich krzesłach. Komputer skorzystał z opcji wymijającej:
– Tak, zwykle na statku rządzi kapitan.
– Czyli ja! Ja tu rządzę! Prawda? ...Steve?!
Przewidując kilka milionów kroków do przodu, odpowiedział:
– Tak, proszę pani.
– No – uspokoiła się Eleonora.
Flore schowała mówiący krawat do załadowanej niemiłosiernie torebki, wszystkie i tak zapomniały już, o co poszło (oprócz Midret, ale ją dużo bardziej interesowało menu).
Złożyły zamówienie i po kilku minutach do każdej podjechał metalowy barek z odpowiednimi daniami. Ustawiły je przed sobą z namaszczeniem.
– To nasz pierwszy posiłek na wolności – stwierdziła uroczyście Flore. – Może zamówimy szampana?
– Bezalkoholowego? – upewnił się Steve.
– Jak szaleć, to szaleć! Daj nam najlepszy rocznik, jaki masz... i żadnego bezalkoholowego świństwa! – zdecydowała Eleonora.
– Szampan z koncesjonowanej planety Champagne skończył się sto dziewiętnaście lat temu. Mam wina musujące.
– A to jedzenie ile ma lat? – spytała z trwogą Oretta.
– Myślę, że nie chcesz wiedzieć – ostrzegła ją Mida.
– Zapasy pochodzą sprzed stu czternastu lat.
– ...ale już wiesz...
– A co z terminem przydatności?
– Jeszcze jedno pytanie i oberwiesz. – Eleonora uniosła groźnie drewnianą laskę. – Dostałaś kiedyś czymś takim po głowie? – Następnie starsza pani zmieniła głos na jeszcze bardziej władczy, tak aby pasował do kogoś, kto wydaje polecenia całemu statkowi, i zwróciła się do Steve’a: – Weźmiemy wino musujące, ale najlepsze!
– Moja wątroba tego nie wytrzyma – skrzywiła się Lamara.
Po spełnieniu toastu otworzyły pojemniki, z których uniosły się zapachy dietetycznych odpowiedników zamówionych potraw, niestety niecałe dwadzieścia procent miało szansę dotrzeć do odpowiednich ośrodków mózgu mocno przetartymi już szlakami.
Wszystkie jak na komendę złapały za sztućce i rozpoczęły ucztę.
Pierwsza swoje jedzenie wypluła Mida, reszta zrobiła to z kilkunastosekundowym opóźnieniem.